Na wstępie, chciałam powiedzieć, ze opowiadanie jest fikcją, nigdy się niestety nie wydarzyło.
Dopiero zaczynam pisać coś sama. Mam nadzieje, że opowiadanie nie będzie totalna katastrofą.
"PODŁY DZIEŃ "
Wydawało, by się, że ów dzień był jednym
z najgorszych w moim dość krótkim nastoletnim życiu, gdyby nie fakt, że stał
się jednym z najlepszych. W ten słynny dzień zwlokłam się z łóżka o szóstej
rano w wyjątkowo podłym nastroju. Pomimo, że wstałam tak wcześnie wpadłam do
klasy 20 minut po dzwonku. Nauczyciel spojrzał na mnie z politowaniem i kazał
mi usiąść. Gdzieś pośrodku nudnego wykładu na temat atomów, dostałam okropnego
sms’a od chłopaka. Siedziałam, więc obrażona na cały świat na każdej z lekcji, z
nosem w książce (nie, nie chodzi mi o podręcznik, tak ludzie w moim wieku,
przynajmniej niektórzy lubią czytać, nie patrzcie zdziwieni). Zaraz po lekcjach
zerwałam się z ławki i pobiegłam na autobus, który jak zwykle mi uciekł,
gdy stałam na przejściu dla pieszych. W kieszeni kurtki rozbrzmiał dzwonek
mojego telefonu, trochę zbyt głośno ustawiony gdyż ludzie zaczęli odwracać
głowy w moją stronę. Nie zdążyłam odebrać, lecz niestety po chwili wyświetlił
mi się krótki sms, który nie należał do najprzyjemniejszych. Zaczął padać
deszcz, który zamaskował moje łzy. Wściekła do szpiku kości nie miałam zamiaru
tkwić na przystanku. Szłam ulicą, wokół zdążyło już zrobić się ciemno.
Latarnie i światła domów rozświetlały zatłoczone, chodniki i drogi.
Było chłodno, szłam szybkim, pewnym krokiem, lecz
moja głowa spoglądała w dół, na dość już zniszczone glany, które przeżyły ze
mną dobre 5 lat. Riedel szeptał mi do ucha słowa piosenki na słuchawkach.
Gorzkie łzy spływały mi po policzkach, nie dbałam już o to, co ludzie sobie
pomyślą, bo po prostu nie umiałam ich powstrzymać. Byłam wściekła na siebie i
cały świat. Gdy nagle zauważyłam jego postać. Stał po środku chodnika, a krople
deszczu spływały mu po twarzy. Był taki żywy. Oczy Riedla popatrzyły na mnie,
uśmiechnął się. Podbiegłam do niego i rzuciłam mu się na szyję, zachowałam się
dziwnie wiem.
Gdy „uwolniłam” się z jego objęcia ( raczej
mojego) On tylko spojrzał mi w oczy jeszcze raz, otarł łzę i powiedział -
Nie smuć się, nie warto. Pamiętaj, że życie nie jest wieczne. Skup się lepiej
na tym, co kochasz, spełniaj się i pracuj nad słabościami, a co najważniejsze
nie porzucaj marzeń.- Po czym uścisnął mnie sam z własnej inicjatywy, wyjął
długopis i kawałek papieru tak jakby na mnie tu czekał przygotowany i po chwili
złożył autograf, pod którym napisał „W życiu piękne są tylko chwilę, więc żyj
tylko nimi.”
Złożył kartkę i wsunął mi do kieszeni, po czym
mrugnął i zniknął niczym zjawa. Stałam jak wryta jeszcze w tym miejscu dobre 10
minut i gapiłam się w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą stał mój idol.
Otrząsnęłam się, po czym założyłam słuchawki i ruszyłam przed siebie z wysoko
podniesioną głową. Tylko jedna łza spłynęła mi po policzku, tym razem była to
łza szczęścia, bo zniknął cały gniew, ból, złość i strach, a w ich miejsce
zawitał spokój. Jedynym dźwiękiem, którym słyszałam była symfonia rozkoszy jego
głosu śpiewająca "Wehikuł czasu to byłby cud"….
Bardzo mi się podoba chociaż szkoda, że rozdział taki krótki.. Ale naprawdę fajnie się czyta i jest dosyć ciekawie. Czekam na nexta, życzę weny i zapraszam do mnie, liczę na komentarz :)
OdpowiedzUsuńhttp://hopeisabitches.blogspot.com/?m=1
Juz czekam na kolejna część. Pisz więcej opowiadań ;) tak trzymaj! :*
OdpowiedzUsuń