Jest tam parę błędów ortograficznych, ponieważ wersje poprawioną ma jedynie moja nauczycielka. A to jest jakby pierwsza wersja bez żadnych poprawek.
"Wojna, słowa i przedziwna decyzja"
Rok 2017! Rok wolności i chwały. Po trzech latach w końcu
zakończyła się wojna. Państwo zostało,
objęte nadzorem SPPR ( Sił Państwowych Po Rewolucyjnych). Polska nie
istnieje, język polski nie istniej. Muzyka, sztuka, literatura, kultura polska
jest zakazana! Wiara chrześcijańska zaginęła, wojna pokazała, że Boga nie ma i
nigdy nie było.
Światło
ulicznych latarni ledwie oświetlało uliczkę, dzięki temu mogłam dobrze widzieć
gwiazdy i księżyc. Było grubo po 23:00. Nie przejmowałam się tym, lubiłam
spacerować po zmroku i czuć lekki strach, że coś zaraz wyłoni się z ciemności.
Szłam szybkim zdecydowanym krokiem, pogrążona w myślach. Długie ciemnie loki
opadły mi kaskadami na ramiona, policzki pokryły się rumieńcem od zimna, a mój
oddech tworzył małe obłoczki pary. Byłam ubrana w czarny płaszczyk, zakrywający
mi ramiona, czaro-białą koszule w kratę i poszarpane czarne rurki i glany ,które obtarły mi piety. Było zimno, lecz się tym nie przejmowałam
jedyne, co w tej chwili pragnęłam to tylko dotrzeć niezauważoną do opuszczonej
biblioteki. Pod nią było przejście. Szłam ruinami starego miasta, wokół walały
się gruzy budynków, starałam się nie zabić idąc po nierównym terenie. Oczy
zaszły mi łzami od pyłu i na widok Wrocławia w takim stanie. Zostałam tu i ukryłam się, jako mała
dziewczynka i żyje do dziś bojąc się o następny dzień, czy w ogóle się obudzę.
Straciłam rodzinę, dom i kraj. Brakuję
mi języka, kultury i muzyki, lecz najbardziej literatury. W dzisiejszych
czasach nikt już nie wie, co to książka, mało osób umie czytać.
Rzucam się nagle biegiem. Gdzieś za mną jeden
budynek staje w płomieniach, moje płuca zapełniają się dymem, mam wrażenie, że
moje drogi oddechowe płoną, krztuszę, lecz, biegnę dalej. Zachłannie łapię
powietrze przy każdym oddechu. Wiem, że to już niedaleko. Skręcam w starą
uliczkę i w tym momencie upadam na ziemię. Za mną ktoś stoi. Czuję to. Boję się
odwrócić, gdy wstaje, lecz moja głowa mimowolnie spogląda w tamtą stronę. Nikogo tam nie ma. Na ziemi leży jedynie
książka, tak książka! O którą najwidoczniej musiałam się potknąć. Podchodzę, podnoszę ją i nagle jakby moje serce staję na
chwilę, po czym rusza za wrotnym stukotem, pragnąc wyrwać mi się z piersi! Uf, o
to książka, którą właśnie trzymam leżała na czyjś szczątkach, zastanawiam się
jak długo tu leżą, kim była ta osoba, której puste oczodoły czaszki wpatrują
się we mnie. Łzy spływają mi jeszcze bardziej. Gdzieś za mną słyszę syreny. Nie
dobrze. Zaczynam znowu biec, skręcam w prawo, potem w lewo, potem znów w prawo
i o mało nie rozwalam sobie nosa na drzwiach biblioteki. Czym prędzej do niej wchodzę, wbiegam schodami
na górę i przesuwam regał z literaturą obyczajową, obecnie nie ma na nim
książek. Jest jedynie wyblakła tabliczka przykuta nad górną półką. Przechodzę przez tajemne przejście, o którym
wiem tylko ja i parę osób, które zostały.
Na końcu ciemnego korytarza widzę delikatne światło, rzucane blaskiem
świec. Przyspieszam kroku i wpadam w silne ramiona Juda. Czekał na mnie jak
zwykle, najlepszy brat na świcie. Zamykam
go w uścisku, po czym pokazuję mu skarb, który znalazłam. Jego ciemno brązowe oczy rozszerzają się,
widzę w nich niedowierzanie wraz z zachwytem, na widok niepozornej książki.
Łapię go za rękę i prowadzę przez naszą przytulną „bazę” do miejsca spotkań. Są
tam wszyscy. Gdy tylko wchodzimy, wszystkie pary oczu momentalnie na nas
spoglądają. Keri –Drobna blondynka o wyraziście zielonych oczach podbiega i
tuli mnie serdecznie. Jest moją najlepszą przyjaciółką. Reszta podąża w jej
ślady: Janek, Chester, Will i Lena. Szybko zauważają, co trzymam w dłoni, po
prawka, co Jud trzyma w dłoni. Proszę żeby wszyscy usiedli, zaparzam herbatę na
małej kuchence i opowiadam im wszystko, co się zdarzyło.
- Wiesz
cokolwiek o tej książce?- Pyta pogrążona głęboko w myślach Keri- Nic oprócz
tego, że najprawdopodobniej należała do tej zmarłej osoby przy której ją
znalazłam , nieopodal naszej biblioteki- Odpowiadam z lekko łamiącym się głosem
na wspomnienie trupa. Rozglądam się wokół pomieszczenia, w dłoniach trzymam
kubek z herbatą, ściskam go tak mocno, że aż bieleją mi knykcie. Jud zauważa to
i odzywa się nagle- No to na co czekamy , sprawdźmy jakie tajemnice skrywa w
sobie ta książka! – Otwiera ją. Wszyscy spoglądamy mu przez ramię. Moje oczy
przewracają się w jedną to drugą stronę, w górę i w dół prześlizgują się po
kartach tej książki. Książka nie jest gruba ma ok. 80 stron, dlatego szybko
udaję mi się ją przeczytać zwłaszcza, że jest napisana w naszym języku.
Przycupnąwszy bliżej Juda i reszty nie mogę się przestać wpatrywać w jedno
krótkie zdanie. „ Teraz
wszystko zależy od was.” Na stronicach tej o to książki opisano nalot bombowców, gdy
równały nasz kraj z ziemią, główny bohater nie jest uczestnikiem wydarzenia,
patrzy na to wszystko z boku. Nie treść zawarta w tej książce mnie przeraża,
lecz to krótkie ostatnie zdanie dopisane ręcznie, Wszyscy wokół zamilkli bo
zdążyli już rozpoznać to pismo. Pismo należące do mnie.
Chester
zrywa się na równe nogi, jego niebieskie oczy są pełne zdumienia
przeistaczającego się w strach, blond kosmyki opadają mu na twarz , zdmuchuję
je po czym zaczyna mówić. Czuję, że głos mu się załamuję ale nic nie mówię.
Stoję osłupiała .
- Jak to
jest możliwe?! Keat na pewno tego nie napisała, przecież atrament byłby świeży
a nie praktycznie wyblakły i zanikający z upływem czasu.
- To jakiem
cudem znalazło się tam to zdanie?- Mówi Will, spokojnie lecz z nutą oskarżenia
w głosie. – Nie wiem! Ja tego nie napisałam, otworzyłam tą książkę dopiero przy
was!
- Uspokójcie
się!- Krzyczy Jud. Wszyscy milkną i spoglądają na niego. Przesyłam mu
ciche podziękowanie wdzięcznym wzrokiem.
Podchodzi do mnie i ciągnie do pokoju obok. Gdy wychodzimy słyszę zaciętą
wymianę zdań wypowiadaną półszeptem, półkrzykiem. Siadam na fotelu i chowam
głowę w dłoniach. Przykucnął przy mnie,
po czym niezdarnie usiadł na podłodze. Otworzył książkę na samym końcu i podał
mi ją.
-Co mam z
nią niby zrobić?- spytałam obojętnym
tonem brata.- Przeczytaj tą stronę na głos. Wskazał delikatnie palcem stronę 79
jakby bał się, że jego dotyk może uszkodzić kartkę.
Westchnęłam,
odszukałam pierwszą linijkę i zaczęłam czytać.
-„Ostatnia
Bomba spadła na dom mojej przyjaciółki. Języki płomieni lizały dach jej domu, a
jego żar pochłaniał cegłę po cegle. Pomimo, że stałem z boku mógłbym przysiąc,
że w moje nozdrza wbijał się zapach spalonych ciał i dymu. Wokół walały się
gruzy bloków, domów, sklepów. Na stercie gruzu leży połamany, osmolony krzyż
starego kościoła. Patrzę na swoje tenisówki, tak bardzo nie pasuję do tej scen..”
Ostatnie zdanie nie zostało skończone jakby autorowi coś się stało. A pod tym w
dodatku widnieje to dopisane zdanie moją ręka a zarazem nie moją, bo przecież
tego nie napisałam! Nagle książka
zaczyna świecić otwiera się, wciąga mnie i Juda do środka. Zakręciło mi się porządnie w głowie tym
bardziej na widok miejsca, w które nas przeniosła. Wylądowaliśmy na piękny
Wrocławki rynek z czasów z przed wojny. Promienie słońca połaskotały mi twarz. Był
miły słoneczny dzień, zauważyłam, że nasze ubrania też się zmieniły. Miałam na
sobie bordowe rurki, czarną koszulkę, z krótkim rękawem, a ramiona przykryte
rozpiętą koszule w kratę. Na nogach miałam glan, mniej zniszczone odm moich.
Jud miał na sobie spodnie w kolorze k-haki, czarną koszulę w kratę i trampki.
Spojrzeliśmy po sobie
-Jak to
możliwe- Spytał cicho.
- Naprawdę
nie wiem, ale szczerze podoba mi się to! –Powiedziałam z nutą optymizmu w
głosie. Rozejrzałam się do o koła. Masa
ludzi chodziła swobodnie po rynku. Gawędzili śmiali się, jedli lody lub robili
zdjęcia. Spacerowali i łapali uroki tego pięknego dnia. Robili to tak
swobodnie, wolni bez zmartwień. Nigdzie nie walały się gruzy, nie leciały bomby
ani strzały.
Zauważyłam,
ze mój brat rozgląda się z takim samym zachwytem co ja. – Skoro tu jesteśmy,
przejdźmy się!- Powiedział, a brązowe tęczówki rozbłysły z podniecenia na tą
myśl.
- Z
przyjemnością.- odpowiedziałam. Po czym wzięłam brata pod rękę i ruszyliśmy
przez piękną ulice rynku. Minęliśmy piękną fontannę i nagle w tym momencie
wpadliśmy na bohatera książki we własnej osobie. Otóż, uf Janek Chełpiński stał
sobie z rękami pod boki uśmiechając się od ucha do ucha na nasz widok. –
Witajcie moi drodzy, czekałem na was dobre 15 lata. Mam dla was pewną
propozycję, chodźcie za mną. Tu za rogiem jest przeurocza kawiarenka o nazwie „Witaminka”,
zjemy coś, napijemy się herbaty i spokojnie porozmawiamy.- Powiedział dumnie i
radośnie Janek. Wymieniliśmy z Judem zdziwione spojrzenia, ale udaliśmy się za
Jankiem do uf kawiarenki, która rzeczywiście okazała się urocza. Była jak ze
starego filmu, rzędy stolików były ustawione pod oknem, lub na zewnątrz, tak,
aby można było cieszyć się pięknym widokiem na kamienną uliczkę. Usiedliśmy i
zamówiliśmy sobie po filiżance wybornej zielonej herbaty i obłędnym musie z
pianką truskawkową podawaną w prześlicznym pucharku. W końcu po długiej ciszy
odzywa się Janek
-Wiem, że to
wydaje się dla was dziwne, czemu tu trafiliście i czemu spotykacie akurat mnie.
Lecz pozwólcie, że wyjaśnię. Czekałem aż znajdziesz tą książkę Kate od 15 lat.
Miałem nadzieje, że trafi w twoje ręce a niczyje inne i dzięki Bogu tak się
stało. Przejdźmy, więc do rzeczy pewnie teraz zastanawiasz się z kąt was znam. Zostaliście
zabrani z tego świata, jako niemowlęta i przeniesieni do równoległego. Zabrał
mi was podstępny żołnierz, który jakimś cudem przedostał się do naszego świata.
Jestem waszym ojcem i nawet nie zdajecie sobie sprawy jak bardzo się cieszę, że
was widzę. Chciałbym wam złożyć krótką propozycję. Czy zechcielibyście zostać
tu w naszym świecie bez wojen, śmierci i chaosu czy wolicie wrócić tam z
powrotem. Patrzyliśmy na Janka z wytrzeszczonymi oczyma. Teraz dopiero zaczęłam
zauważać widoczne miedzy nami podobieństwa. Facet był grubo po trzydziestce,
lecz trzymał się dobrze. Miał roześmiane brązowe oczy dokładnie takie same jak
u Juda, gdy się uśmiechał, na jego policzkach tworzyły się dołeczki tak samo
jak u mnie. Takie same kości policzkowe i kształt nosa.
- Nie wiem,
co mam powiedzieć.- rzekłam, po czym wstałam i przytuliłam Janka, to znaczy
bodajże ojca. Odwzajemnił uścisk i powiedział. – Masz takie same oczy jak twoja
matka.
Jud siedział
cicho, dopijając resztki herbaty.
-Oczywiście
jakąkolwiek podejmiecie decyzje uszanuję ją. Tylko musicie wiedzieć, że za
każda z nich wiążą się konsekwencje. Utrata przyjaciół, jeżeli ich mieliście w
tamtym świecie i kompletne wymazanie was z niego. To znaczy, że gdy tu
pozostaniecie zostaniecie wykasowani ze wspomnień ludzi, którzy was znali.
Jeżeli Wrócicie tam, wasze życie znowu będzie zagrożone i nie wiadomo czy
przeżyjecie do następnego poranka. No, więc decyzja należy do was. – Rzekł
Janek. Wstał z miejsca- Zostawię was na chwile samych, żebyście mogli to sobie
przemyśleć.- Wypowiedziawszy to odszedł.
Siedzieliśmy
kompletnie osłupieni na metalowych krzesełkach. Ciszę przerwał głos mojego
brata, tak pewny, że aż się wzdrygnęłam- Nie wiem jak ty Kate, ale ja zostaje.
Tu jest pięknie, spokojnie i okazuję się, że mamy rodzinę. Zawsze o tym
marzyliśmy. – Powiedział cicho.
- Zgadzam
się z tobą, ale co zrobimy z Willem, Chesterem, Leną , Keri i Jankiem? Mamy ich
tam tak zostawić, na pewną śmierć, a sami żyć jak królowie?- Pytam zbyt ostro
niż zamierzałam, ale tak bardzo martwię się o przyjaciół. – Oni by zrobili by
to samo, a mianowicie zostawili by nas, rozumiesz!? Każdy by tak zrobił na
naszym miejscu, a mianowicie został tu bezpieczny i zdrowy! A po za tym i tak
jak tu zostaniemy nie będą nas pamiętać!
- Wiem ale
się martwię rozumiesz głąbie?! Myślisz, że nie chce tu zostać? Bardzo chcę i to
zrobię ale mam wyrzutu sumienia.- powiedziałam. W tym momencie wrócił Janek i
oznajmił wesoło – Wiem, że to trudne. I co podjęliście decyzję?
- Tak
powiedzieliśmy ostatecznie chórem. Nie wiedzieliśmy wtedy jednak że podpisujemy
tym samym przymierze z diabłem. Bo gdy tylko to wymówiliśmy sceneria się
zmieniła, otaczała nas ciemność i przebłyski płomieni. Nasze duszę zostały
uwięzione w pod ziemią tam gdzie ich nikt nie usłyszy. Udało mi się jednak
szybko wyskrobać na ostatnich stronicach tej cholernej książki, która nas tu
zabrała. „ Teraz wszystko zależy od was.” Napisałam to ponownie dodając nasze
inicjały i, rzuciłam książkę w płomienie. Zanim Karaty lochów nas zamknęły.
Przytuliłam mocno Juda i modliłam się żeby to był zły sen.
Moje powieki się zamykają, spadam w dół.
Ogarnia mnie ciemność, a wspomnienia przylatują mi przed oczyma. Pozwalam się
im pochłonąć, bo chcę znaleźć powód, dla którego będę mogła zawalczyć o oddech
i otwarcie oczu. Szukam i nie mogę znaleźć dopóki nie widzę jego oczu, nagle
gwałtownie czyjaś ręką ciągnie mnie w górę. Łapczywie nabieram powietrza i
otwieram oczy. Jud pochyla się nade mną i szepcze mi, że wszystko jest już
dobrze, że Will odczytał moją wiadomość w książce i nas jakiś cudem znaleźli.
Rzeczywiście nie widzę już żelaznych krat lochów, lecz ciepłe ściany naszej
bazy. Podnoszę się i rzucam się na Willa ściskając go tak mocno, że robi się
czerwony. Nie pytam o szczegóły. Cieszę się, że jestem bezpieczna i że Judowi
nic nie jest. Tamto życie wydawało się zbyt piękne, daliśmy się omamić obcemu
facetowi, który obiecał nam gwiazdkę z nieba, okłamał. Przybrał postać,
owinąwszy się maską kłamstw. Lecz to nie jest jego wina, natomiast nasza. Bo to
my biliśmy Nierozważni, nieostrożni i lekkomyślni, a przez to mogliśmy
przypłacić życiem. Nauczyło to mnie, że nie ważne w jakim państwie, miejscu
żyje zawsze jest lepiej gdy są przyjaciele. Na szczęście diabłu nie udało się
wymazać nas ze wspomnień przyjaciół. Dzięki temu żyjemy i jesteśmy cali i zdrowi
w domu. Mam gdzieś, że jest wojna. Cieszę się że mogę tu być i zawalczyć. Może
uda nam się zjednoczyć i zakończyć to.
Książkę spaliliśmy, żeby nikt nie mógł paść jej ofiarą.
- Boże tak bardzo się o was
martwiłam-wyznała Lena- Tęskniliśmy za wami tak bardzo, za wami tak bardzo , że
nie mogliśmy stać tak bezczynnie nie szukając was- Powiedział Chester, tuląc
mnie.- Ale największa zasługa przypadła Willowi bo to on wpadł na ten chory
pomysł co się z wami stało- rzekł Janek.
- Wiem i dziękujemy wam z całego serca. Musimy
razem przetrwać uda nam się, musi. Żeby nasze dzieci i wnuki zobaczyły lepszy
kraj niż my teraz oglądamy. – Powiedział Jud z powagą i łzami w oczach.
Przytuliłam go mocno.
Wieczorem nie mogłam spać, więc poprosiłam
Juda, czy mógłby ze mną posiedzieć. Leżałam skulona i oparta o jego ramię.
- Powinniśmy następnym razem rozważniej
podejmować decyzje braciszku.- wyszeptałam. Zwrócił głowę ku mnie i powiedział
głaskając mnie po głowie. – Wiem siostrzyczko, to była lekcja, która pokazała
nam jak poważne mogą być konsekwencje, nie ważne czy to czynów czy słów. Ale
teraz śpij. Jestem tu i cię nie zostawię. Obiecuję. Przymknęłam powieki i
zapadłam w głęboki sen ukołysana pokrzepiającą na duchu odpowiedzią. I
pewnością, ze jesteśmy tu razem, bezpieczni.
Mam nadzieje, ze opowiadanie nei będzie katastrofą :) Zdjęcia pochodzą ze strony Tumblr. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz