wtorek, 14 kwietnia 2015

Moje Opowiadanie- "Wojna, słowa i przedziwna decyzja"

Hej, dzisiaj chciałam wstawić kolejne z moich opowiadań. Wysłałam je na konkurs lecz nie udało mi się zając żadnego miejsca. Pomimo tego w miarę uważam, że dobrze je napisałam. Może kiedyś rozwinę je dalej. Na razie chciałam umieścić je tu może komuś się spodoba :)))
Jest tam parę błędów ortograficznych, ponieważ wersje poprawioną ma jedynie moja nauczycielka. A to jest jakby pierwsza wersja bez żadnych poprawek.




"Wojna, słowa i przedziwna decyzja"



Rok 2017! Rok wolności i chwały. Po trzech latach w końcu zakończyła się wojna. Państwo zostało,  objęte nadzorem SPPR ( Sił Państwowych Po Rewolucyjnych). Polska nie istnieje, język polski nie istniej. Muzyka, sztuka, literatura, kultura polska jest zakazana! Wiara chrześcijańska zaginęła, wojna pokazała, że Boga nie ma i nigdy nie było.
Światło ulicznych latarni ledwie oświetlało uliczkę, dzięki temu mogłam dobrze widzieć gwiazdy i księżyc. Było grubo po 23:00. Nie przejmowałam się tym, lubiłam spacerować po zmroku i czuć lekki strach, że coś zaraz wyłoni się z ciemności. Szłam szybkim zdecydowanym krokiem, pogrążona w myślach. Długie ciemnie loki opadły mi kaskadami na ramiona, policzki pokryły się rumieńcem od zimna, a mój oddech tworzył małe obłoczki pary. Byłam ubrana w czarny płaszczyk, zakrywający mi ramiona, czaro-białą koszule w kratę i poszarpane czarne rurki  i glany ,które obtarły mi piety.  Było zimno, lecz się tym nie przejmowałam jedyne, co w tej chwili pragnęłam to tylko dotrzeć niezauważoną do opuszczonej biblioteki. Pod nią było przejście. Szłam ruinami starego miasta, wokół walały się gruzy budynków, starałam się nie zabić idąc po nierównym terenie. Oczy zaszły mi łzami od pyłu i na widok Wrocławia w takim stanie.  Zostałam tu i ukryłam się, jako mała dziewczynka i żyje do dziś bojąc się o następny dzień, czy w ogóle się obudzę. Straciłam rodzinę, dom i kraj.  Brakuję mi języka, kultury i muzyki, lecz najbardziej literatury. W dzisiejszych czasach nikt już nie wie, co to książka, mało osób umie czytać.
 Rzucam się nagle biegiem. Gdzieś za mną jeden budynek staje w płomieniach, moje płuca zapełniają się dymem, mam wrażenie, że moje drogi oddechowe płoną, krztuszę, lecz, biegnę dalej. Zachłannie łapię powietrze przy każdym oddechu. Wiem, że to już niedaleko. Skręcam w starą uliczkę i w tym momencie upadam na ziemię. Za mną ktoś stoi. Czuję to. Boję się odwrócić, gdy wstaje, lecz moja głowa mimowolnie spogląda w tamtą stronę.  Nikogo tam nie ma. Na ziemi leży jedynie książka, tak książka! O którą najwidoczniej musiałam się potknąć. Podchodzę,  podnoszę ją i nagle jakby moje serce staję na chwilę, po czym rusza za wrotnym stukotem, pragnąc wyrwać mi się z piersi! Uf, o to książka, którą właśnie trzymam leżała na czyjś szczątkach, zastanawiam się jak długo tu leżą, kim była ta osoba, której puste oczodoły czaszki wpatrują się we mnie. Łzy spływają mi jeszcze bardziej. Gdzieś za mną słyszę syreny. Nie dobrze. Zaczynam znowu biec, skręcam w prawo, potem w lewo, potem znów w prawo i o mało nie rozwalam sobie nosa na drzwiach biblioteki.  Czym prędzej do niej wchodzę, wbiegam schodami na górę i przesuwam regał z literaturą obyczajową, obecnie nie ma na nim książek. Jest jedynie wyblakła tabliczka przykuta nad górną półką.  Przechodzę przez tajemne przejście, o którym wiem tylko ja i parę osób, które zostały.  Na końcu ciemnego korytarza widzę delikatne światło, rzucane blaskiem świec. Przyspieszam kroku i wpadam w silne ramiona Juda. Czekał na mnie jak zwykle, najlepszy brat na świcie.  Zamykam go w uścisku, po czym pokazuję mu skarb, który znalazłam.  Jego ciemno brązowe oczy rozszerzają się, widzę w nich niedowierzanie wraz z zachwytem, na widok niepozornej książki. Łapię go za rękę i prowadzę przez naszą przytulną „bazę” do miejsca spotkań. Są tam wszyscy. Gdy tylko wchodzimy, wszystkie pary oczu momentalnie na nas spoglądają. Keri –Drobna blondynka o wyraziście zielonych oczach podbiega i tuli mnie serdecznie. Jest moją najlepszą przyjaciółką. Reszta podąża w jej ślady: Janek, Chester, Will i Lena. Szybko zauważają, co trzymam w dłoni, po prawka, co Jud trzyma w dłoni. Proszę żeby wszyscy usiedli, zaparzam herbatę na małej kuchence i opowiadam im wszystko, co się zdarzyło.
- Wiesz cokolwiek o tej książce?- Pyta pogrążona głęboko w myślach Keri- Nic oprócz tego, że najprawdopodobniej należała do tej zmarłej osoby przy której ją znalazłam , nieopodal naszej biblioteki- Odpowiadam z lekko łamiącym się głosem na wspomnienie trupa. Rozglądam się wokół pomieszczenia, w dłoniach trzymam kubek z herbatą, ściskam go tak mocno, że aż bieleją mi knykcie. Jud zauważa to i odzywa się nagle- No to na co czekamy , sprawdźmy jakie tajemnice skrywa w sobie ta książka! – Otwiera ją. Wszyscy spoglądamy mu przez ramię. Moje oczy przewracają się w jedną to drugą stronę, w górę i w dół prześlizgują się po kartach tej książki. Książka nie jest gruba ma ok. 80 stron, dlatego szybko udaję mi się ją przeczytać zwłaszcza, że jest napisana w naszym języku. Przycupnąwszy bliżej Juda i reszty nie mogę się przestać wpatrywać w jedno krótkie zdanie.  „ Teraz wszystko zależy od was.” Na stronicach tej o to książki opisano nalot bombowców, gdy równały nasz kraj z ziemią, główny bohater nie jest uczestnikiem wydarzenia, patrzy na to wszystko z boku. Nie treść zawarta w tej książce mnie przeraża, lecz to krótkie ostatnie zdanie dopisane ręcznie, Wszyscy wokół zamilkli bo zdążyli już rozpoznać to pismo. Pismo należące do mnie.
Chester zrywa się na równe nogi, jego niebieskie oczy są pełne zdumienia przeistaczającego się w strach, blond kosmyki opadają mu na twarz , zdmuchuję je po czym zaczyna mówić. Czuję, że głos mu się załamuję ale nic nie mówię. Stoję osłupiała .
- Jak to jest możliwe?! Keat na pewno tego nie napisała, przecież atrament byłby świeży a nie praktycznie wyblakły i zanikający z upływem czasu.  
- To jakiem cudem znalazło się tam to zdanie?- Mówi Will, spokojnie lecz z nutą oskarżenia w głosie. – Nie wiem! Ja tego nie napisałam, otworzyłam tą książkę dopiero przy was!
- Uspokójcie się!- Krzyczy Jud. Wszyscy milkną i spoglądają na niego. Przesyłam mu ciche  podziękowanie wdzięcznym wzrokiem. Podchodzi do mnie i ciągnie do pokoju obok. Gdy wychodzimy słyszę zaciętą wymianę zdań wypowiadaną półszeptem, półkrzykiem. Siadam na fotelu i chowam głowę w dłoniach.  Przykucnął przy mnie, po czym niezdarnie usiadł na podłodze. Otworzył książkę na samym końcu i podał mi ją.
-Co mam z nią niby zrobić?-  spytałam obojętnym tonem brata.- Przeczytaj tą stronę na głos. Wskazał delikatnie palcem stronę 79 jakby bał się, że jego dotyk może uszkodzić kartkę.
Westchnęłam, odszukałam pierwszą linijkę i zaczęłam czytać.
-„Ostatnia Bomba spadła na dom mojej przyjaciółki. Języki płomieni lizały dach jej domu, a jego żar pochłaniał cegłę po cegle. Pomimo, że stałem z boku mógłbym przysiąc, że w moje nozdrza wbijał się zapach spalonych ciał i dymu. Wokół walały się gruzy bloków, domów, sklepów. Na stercie gruzu leży połamany, osmolony krzyż starego kościoła. Patrzę na swoje tenisówki, tak bardzo nie pasuję do tej scen..” Ostatnie zdanie nie zostało skończone jakby autorowi coś się stało. A pod tym w dodatku widnieje to dopisane zdanie moją ręka a zarazem nie moją, bo przecież tego nie napisałam!  Nagle książka zaczyna świecić otwiera się, wciąga mnie i Juda do środka.  Zakręciło mi się porządnie w głowie tym bardziej na widok miejsca, w które nas przeniosła. Wylądowaliśmy na piękny Wrocławki rynek z czasów z przed wojny. Promienie słońca połaskotały mi twarz. Był miły słoneczny dzień, zauważyłam, że nasze ubrania też się zmieniły. Miałam na sobie bordowe rurki, czarną koszulkę, z krótkim rękawem, a ramiona przykryte rozpiętą koszule w kratę. Na nogach miałam glan, mniej zniszczone odm moich. Jud miał na sobie spodnie w kolorze k-haki, czarną koszulę w kratę i trampki. Spojrzeliśmy po sobie
-Jak to możliwe- Spytał cicho.
- Naprawdę nie wiem, ale szczerze podoba mi się to! –Powiedziałam z nutą optymizmu w głosie. Rozejrzałam się do o koła.  Masa ludzi chodziła swobodnie po rynku. Gawędzili śmiali się, jedli lody lub robili zdjęcia. Spacerowali i łapali uroki tego pięknego dnia. Robili to tak swobodnie, wolni bez zmartwień. Nigdzie nie walały się gruzy, nie leciały bomby ani strzały.
Zauważyłam, ze mój brat rozgląda się z takim samym zachwytem co ja. – Skoro tu jesteśmy, przejdźmy się!- Powiedział, a brązowe tęczówki rozbłysły z podniecenia na tą myśl.
- Z przyjemnością.- odpowiedziałam. Po czym wzięłam brata pod rękę i ruszyliśmy przez piękną ulice rynku. Minęliśmy piękną fontannę i nagle w tym momencie wpadliśmy na bohatera książki we własnej osobie. Otóż, uf Janek Chełpiński stał sobie z rękami pod boki uśmiechając się od ucha do ucha na nasz widok. – Witajcie moi drodzy, czekałem na was dobre 15 lata. Mam dla was pewną propozycję, chodźcie za mną. Tu za rogiem jest przeurocza kawiarenka o nazwie „Witaminka”, zjemy coś, napijemy się herbaty i spokojnie porozmawiamy.- Powiedział dumnie i radośnie Janek. Wymieniliśmy z Judem zdziwione spojrzenia, ale udaliśmy się za Jankiem do uf kawiarenki, która rzeczywiście okazała się urocza. Była jak ze starego filmu, rzędy stolików były ustawione pod oknem, lub na zewnątrz, tak, aby można było cieszyć się pięknym widokiem na kamienną uliczkę. Usiedliśmy i zamówiliśmy sobie po filiżance wybornej zielonej herbaty i obłędnym musie z pianką truskawkową podawaną w prześlicznym pucharku. W końcu po długiej ciszy odzywa się Janek
-Wiem, że to wydaje się dla was dziwne, czemu tu trafiliście i czemu spotykacie akurat mnie. Lecz pozwólcie, że wyjaśnię. Czekałem aż znajdziesz tą książkę Kate od 15 lat. Miałem nadzieje, że trafi w twoje ręce a niczyje inne i dzięki Bogu tak się stało. Przejdźmy, więc do rzeczy pewnie teraz zastanawiasz się z kąt was znam. Zostaliście zabrani z tego świata, jako niemowlęta i przeniesieni do równoległego. Zabrał mi was podstępny żołnierz, który jakimś cudem przedostał się do naszego świata. Jestem waszym ojcem i nawet nie zdajecie sobie sprawy jak bardzo się cieszę, że was widzę. Chciałbym wam złożyć krótką propozycję. Czy zechcielibyście zostać tu w naszym świecie bez wojen, śmierci i chaosu czy wolicie wrócić tam z powrotem. Patrzyliśmy na Janka z wytrzeszczonymi oczyma. Teraz dopiero zaczęłam zauważać widoczne miedzy nami podobieństwa. Facet był grubo po trzydziestce, lecz trzymał się dobrze. Miał roześmiane brązowe oczy dokładnie takie same jak u Juda, gdy się uśmiechał, na jego policzkach tworzyły się dołeczki tak samo jak u mnie. Takie same kości policzkowe i kształt nosa. 
- Nie wiem, co mam powiedzieć.- rzekłam, po czym wstałam i przytuliłam Janka, to znaczy bodajże ojca. Odwzajemnił uścisk i powiedział. – Masz takie same oczy jak twoja matka.
Jud siedział cicho, dopijając resztki herbaty.
-Oczywiście jakąkolwiek podejmiecie decyzje uszanuję ją. Tylko musicie wiedzieć, że za każda z nich wiążą się konsekwencje. Utrata przyjaciół, jeżeli ich mieliście w tamtym świecie i kompletne wymazanie was z niego. To znaczy, że gdy tu pozostaniecie zostaniecie wykasowani ze wspomnień ludzi, którzy was znali. Jeżeli Wrócicie tam, wasze życie znowu będzie zagrożone i nie wiadomo czy przeżyjecie do następnego poranka. No, więc decyzja należy do was. – Rzekł Janek. Wstał z miejsca- Zostawię was na chwile samych, żebyście mogli to sobie przemyśleć.- Wypowiedziawszy to odszedł.
Siedzieliśmy kompletnie osłupieni na metalowych krzesełkach. Ciszę przerwał głos mojego brata, tak pewny, że aż się wzdrygnęłam- Nie wiem jak ty Kate, ale ja zostaje. Tu jest pięknie, spokojnie i okazuję się, że mamy rodzinę. Zawsze o tym marzyliśmy. – Powiedział cicho.
- Zgadzam się z tobą, ale co zrobimy z Willem, Chesterem, Leną , Keri i Jankiem? Mamy ich tam tak zostawić, na pewną śmierć, a sami żyć jak królowie?- Pytam zbyt ostro niż zamierzałam, ale tak bardzo martwię się o przyjaciół. – Oni by zrobili by to samo, a mianowicie zostawili by nas, rozumiesz!? Każdy by tak zrobił na naszym miejscu, a mianowicie został tu bezpieczny i zdrowy! A po za tym i tak jak tu zostaniemy nie będą nas pamiętać!
- Wiem ale się martwię rozumiesz głąbie?! Myślisz, że nie chce tu zostać? Bardzo chcę i to zrobię ale mam wyrzutu sumienia.- powiedziałam. W tym momencie wrócił Janek i oznajmił wesoło – Wiem, że to trudne. I co podjęliście decyzję?
- Tak powiedzieliśmy ostatecznie chórem. Nie wiedzieliśmy wtedy jednak że podpisujemy tym samym przymierze z diabłem. Bo gdy tylko to wymówiliśmy sceneria się zmieniła, otaczała nas ciemność i przebłyski płomieni. Nasze duszę zostały uwięzione w pod ziemią tam gdzie ich nikt nie usłyszy. Udało mi się jednak szybko wyskrobać na ostatnich stronicach tej cholernej książki, która nas tu zabrała. „ Teraz wszystko zależy od was.” Napisałam to ponownie dodając nasze inicjały i, rzuciłam książkę w płomienie. Zanim Karaty lochów nas zamknęły. Przytuliłam mocno Juda i modliłam się żeby to był zły sen.

Moje powieki się zamykają, spadam w dół. Ogarnia mnie ciemność, a wspomnienia przylatują mi przed oczyma. Pozwalam się im pochłonąć, bo chcę znaleźć powód, dla którego będę mogła zawalczyć o oddech i otwarcie oczu. Szukam i nie mogę znaleźć dopóki nie widzę jego oczu, nagle gwałtownie czyjaś ręką ciągnie mnie w górę. Łapczywie nabieram powietrza i otwieram oczy. Jud pochyla się nade mną i szepcze mi, że wszystko jest już dobrze, że Will odczytał moją wiadomość w książce i nas jakiś cudem znaleźli. Rzeczywiście nie widzę już żelaznych krat lochów, lecz ciepłe ściany naszej bazy. Podnoszę się i rzucam się na Willa ściskając go tak mocno, że robi się czerwony. Nie pytam o szczegóły. Cieszę się, że jestem bezpieczna i że Judowi nic nie jest. Tamto życie wydawało się zbyt piękne, daliśmy się omamić obcemu facetowi, który obiecał nam gwiazdkę z nieba, okłamał. Przybrał postać, owinąwszy się maską kłamstw. Lecz to nie jest jego wina, natomiast nasza. Bo to my biliśmy Nierozważni, nieostrożni i lekkomyślni, a przez to mogliśmy przypłacić życiem. Nauczyło to mnie, że nie ważne w jakim państwie, miejscu żyje zawsze jest lepiej gdy są przyjaciele. Na szczęście diabłu nie udało się wymazać nas ze wspomnień przyjaciół. Dzięki temu żyjemy i jesteśmy cali i zdrowi w domu. Mam gdzieś, że jest wojna. Cieszę się że mogę tu być i zawalczyć. Może uda nam się zjednoczyć i zakończyć to.  Książkę spaliliśmy, żeby nikt nie mógł paść jej ofiarą. 
- Boże tak bardzo się o was martwiłam-wyznała Lena- Tęskniliśmy za wami tak bardzo, za wami tak bardzo , że nie mogliśmy stać tak bezczynnie nie szukając was- Powiedział Chester, tuląc mnie.- Ale największa zasługa przypadła Willowi bo to on wpadł na ten chory pomysł co się z wami stało- rzekł Janek.
- Wiem i dziękujemy wam z całego serca. Musimy razem przetrwać uda nam się, musi. Żeby nasze dzieci i wnuki zobaczyły lepszy kraj niż my teraz oglądamy. – Powiedział Jud z powagą i łzami w oczach. Przytuliłam go mocno.
Wieczorem nie mogłam spać, więc poprosiłam Juda, czy mógłby ze mną posiedzieć. Leżałam skulona i oparta o jego ramię.

- Powinniśmy następnym razem rozważniej podejmować decyzje braciszku.- wyszeptałam. Zwrócił głowę ku mnie i powiedział głaskając mnie po głowie. – Wiem siostrzyczko, to była lekcja, która pokazała nam jak poważne mogą być konsekwencje, nie ważne czy to czynów czy słów. Ale teraz śpij. Jestem tu i cię nie zostawię. Obiecuję. Przymknęłam powieki i zapadłam w głęboki sen ukołysana pokrzepiającą na duchu odpowiedzią. I pewnością, ze jesteśmy tu razem, bezpieczni.  




Mam nadzieje, ze opowiadanie nei będzie katastrofą :) Zdjęcia pochodzą ze strony Tumblr. :) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz